Kazimierz Wóycicki Kazimierz Wóycicki
5134
BLOG

Obchody 11 listopada – co widziałem?

Kazimierz Wóycicki Kazimierz Wóycicki Polityka Obserwuj notkę 85

11 listopada jest wciąż wielkim problemem. Jak obchodzić to święto wciąż nie wiemy, choć pogodne obchody państwowe zaproponowane przez   prezydenta Komorowskiego wydają się właściwą propozycją. Niestety nie wszyscy ją podzielają zarówno po prawej jak i lewej stronie. Obchody święta 11 listopada są wyrazistym przykładem jak bardzo polska kultura polityczna potrzebuje dyskusji o historii i rozsądnej, zróżnicowanej polityki historycznej.

 

Odnotujmy najpierw, że obchody organizowane przez Pałac „Razem dla niepodległej” zgromadziły ok. 2 tys uczestników (wg. Polityka.Pl) i były znacznie lepiej zorganizowane niż w zeszłym roku. Intencją Prezydenta jest przypomnienie w tym dniu całego bogactwa polskiej kultury politycznej od Dmowskiego, poprzez Piłsudskiego, Witosa do Niedziałkowskiego.

Można jednak domniemywać, że mobilizacja Pałacu była, do pewnego stopnia, reakcją na zagrożenie, jakim mogłoby być zawłaszczenie święta niepodległości przez środowiska prawicowe. Było to przypomnieniem dla PO, że polityka historyczna jest potrzebna, choć w mniejszym stopniu dotyczyło z pewnością  to samego prezydenta Komorowskiego, który znaczenie patriotycznych tradycji zawsze doceniał. Zeszłoroczny „Marsz niepodległości” w jakimś stopniu był więc wciąż w tle tegorocznych przygotowań do obchodów święta 11 listopada.

Z tego też względu duża część uwagi skupiała się również na tegorocznym „Marszu Niepodległości”. Jak więc on wyglądał?

               Przede wszystkim nikt już go nie blokował. Był on nieco mniej liczebny   niż w roku ubiegłym.  Zaczął się dość nieszczęśliwie, chuligańskimi występami młodzieży wyraźnie nie związanej z marszem, to jednak owe chuligańskie zajścia muszą wpływać na jego obraz u postronnych obserwatorów i z pewnością będą wykorzystane przez jego przeciwników. Prowadzący marsz Mariusz Kowalski z ONR podołał temu trudnemu momentowi, uspakajając tłum i  prowadząc negocjacje z policją. Co i raz intonował  „Boże coś Polskę”, dzięki czemu zdezorientowany  nieco tłum mógł przeczekać moment niebezpiecznego zastoju i rożnych zapowiedzi policji użycia środków przemocy.  Przywódca Wszechpolaków Robert Winnicki zdawał  się być tym razem niewidoczny. Bez żadnej nawet sympatii dla rzecznika ONR najmniejszej sympatii dla ONR  trzeba mu przyznać, że stanął na wysokości zadania i przeszły mu też przez gardło słowa „dziękuję policji za współpracę”, w chwili gdy sytuacja  wyglądała dość dramatycznie.

Dzięki temu marsz mógł się uformować i wreszcie z ronda Dmowskiego ruszył ul.Marszałkowską.  Jego uczestnicy wydają mi się bardzo zróżnicowani. Dużo ludzi starszych. Młodzi niekiedy razem z dziećmi niosący niewielkie białoczerwone proporczyki. Zjawia się grupa harcerzy, przebranych za powstańców warszawskich, idą w dwuszeregu z ogromną powagą. Wszędzie nagromadzenie najrozmaitszych symboli w dużym natężeniu, ale też bez wyraźnej koncepcji. Ta potrzeba symboli jest w tym tłumie widoczna, zarazem wyglądają one trochę tak jakby wyciągnięte z lamusa, bez współczesnej wymowy, prócz pragnienia i domagania się by nie ich nie porzucać.  Owi harcerze w dwuszeregu  byli dla mnie jakimś przejmującym do tego wezwaniem.

Widoczne są jednak także podgolone głowy. Jeśli widzę na rękawie naszywkę ONR (członkowie tej organizacji lubią się oznakowywać) wiem, że są to osoby identyfikujące się z marszem i starające się o zachowanie porządku. Wielu jest jednak młodych ludzi z podwiniętymi na szyi lub na głowie kominiarkami. Ci są bardzo ruchliwi i wyraźnie szukają draki. To typ  kiboli i pseduokibiców, którzy skandują „policja zawsze i wszędzie j…. będzie”. Powtórzyło się to kilka razy w czasie marszu.

Schodzę do toalety hotelu forum, położonego tuż obok miejsca owych nieszczęsnych początkowych zajść. Tam grupa wyrostków gorączkowo myje wodą twarz i oczy. Zmywają  gaz. To są chuligani, którzy atakowali policję. Instruują się jak postępować.  Nie wiem,  kim są owi młodzi ludzie. Czy to tak zwani autonomiści, czy też po prostu grupa chuliganów, których przyciąga wielkie zgromadzenie ludzi? Warto takie sprawy ustalać.

Na dalszej długiej trasie marsz przebiega już spokojnie, rozciąga się, wiele ludzi zdaje się maszerować tylko pewien odcinek i odchodzić. Nerwowe nieco służby porządkowe marszu nawołuję by iść środkiem ulicy, nie zbliżać się do szpalerów policji. Wyraźnie boją się dalszych prowokacji i incydentów.

Do pomnika Dmowskiego docieram bocznymi ulicami przed czołówką marszu.  Tam trwa piknik patriotyczny. Jakiś ludowy poeta, który przedstawia się jako Szczurko,  recytuje wiersze o ludowo-antyrządowej treści, postawny mężczyzny w stroju góralskim stoi przed transparentem „nie jesteśmy faszystami”,  po czym daje się fotografować z kimś w zbroi husarskiej. Można powiedzieć – symbolika tradycyjnie narodowa w natłoku. Wreszcie piknik się kończy,  bowiem nadchodzi marsz. Teraz dopiero można zobaczyć,  o ile jest on mniejszy niż w zeszłym roku. Krąg tłumu, jaki otacza pomnik jest węższy. Usiłując ocenić liczebność tego zgromadzenia, w porównaniu z zeszłym rokiem połowa,  tak około 10 tysięcy.

Inne obchody nie wydają się organizacyjnie udane. W radiu wysłuchałem, że pochód „socjalistów” (trudno mu zidentyfikować ugrupowanie posługujące się tą nazwą)  liczył 80 osób. W marszu antyfaszystów brało udział około 500 osób (wg. Polityka.pl). Na stronie „Stowarzyszenia 11 listopada”  znalazłem dość kuriozalną notatkę: „Anders Breivik nie wziął się znikąd, dojrzewał w duchu neofaszystowskiej nienawiści, wychowywał w nacjonalistycznych środowiskach, odwoływał się do idei polskich >narodowców<.” Trzeba niestety dodać, że w podobnym duchu w była pierwsza strona piątkowej GW, która 11 listopada poprzedziła „mapą brunatnej Polski”.  GW udziela też intensywnego poparcia dosyć skrajnej lewicy. Niestety mimo ogromnego znaczenia tego dziennika, w tej dziedzinie jego oddziaływanie nie okazuje się skuteczne. Paradoksalnie agresywny ton GW robi raczej reklamę nielubianej przez nią prawicy. A duża część środowisk lewicowych  polegać chce raczej na negacji znaczenia problematyki historycznej niż na wydobywaniu z niej własnych pozytywnych treści. 11 listopada jest wyraźnie świętej dla którego lewica nie potrafi znaleźć żadnego niemal klucza czy interpretacji.

Tym niemniej „marsz niepodległości” nie był w tym roku takim sukcesem jak w zeszłym. Zarówno marsze prawicy jak i lewicy, to organizacyjnie dzieło młodych, ideowych (choć pewnie w taki czy inny sposób zagubionych) ludzi. Ich pasja uczestnictwa w życiu publicznym nie znajduje wsparcia ze świata dorosłej polityki.

Wydaje się jak najbardziej właściwe, by to właśnie Prezydent RP był głównym gospodarzem i inicjatorem tego święta. A jednak trzeba też dodać, że w dziedzinie polityki historycznej państwa trzeba jeszcze wiele zrobić,  jeśli zamiar ten miał się powieść.  Prezydent Komorowski odniesie sukces nie wtedy gdy odbierze publiczność „marszowi niepodległości”, ale wtedy gdy uda mu się, by te liczne i rozproszone środowiska młodzieżowe zaczęły ze sobą dyskutować. Mogłoby stać się nawet tradycją, że marszów na 11 listopada jest wiele, byle nie były skierowane przeciwko sobie.  Skoro nie można było razem iść w marszu, dlaczego nie można przynajmniej spotkać się na koniec w prezydenckim pałacu na wspólnej dyskusji? Dyskusja i spór zamiast antagonizmu.  Może taki 11 listopada też nadejdzie.

publikowane na IN WEB SCRIBIS (kazwoy.wordpress.com)

 

Uważam, że nieustanna publiczna debata jest niezbędna dla demokracji. Potrzebny jest w niej szacunek do innych i ciągłe usiłowanie zrozumienia odmiennych poglądów. Polsce potrzebna jest dziś naprawa języka polityki. -------- Na moim blogu sam pilnuję porządku. Pod postami proszę o dyskusję na temat, o jakim tekst traktuje. Komentarze chamskie, zawierające personalne ataki i nie na temat będę usuwał. Wszystkich namawiam do pilnowania porzadku na swoich blogach. I zapraszam serdecznie do merytorycznej dyskusji. (cytat za Igorem Janke, gospodarzem Salonu24)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka